Recenzja filmu

Dziewczyna w sieci pająka (2018)
Fede Álvarez
Claire Foy
Sverrir Gudnason

Salander, czyli kto?

Lisbeth Salander – dziewczyna z tatuażem oraz pierwsza dama skandynawskiego kryminału – robi w filmie Fede Alvareza rzeczy, których nie powstydziliby się Batman, Daredevil i jeszcze paru facetów
Lisbeth Salander – dziewczyna z tatuażem oraz pierwsza dama skandynawskiego kryminału – robi w filmie Fede Alvareza rzeczy, których nie powstydziliby się Batman, Daredevil i jeszcze paru facetów w lateksowych wdziankach. Przecina na motorze taflę zamarzniętego jeziora, uskakuje przed eksplozją do żeliwnej wanny, kręci też piruety z elektryczną pałką w dłoni. W filmie, który ma więcej wspólnego z kinem superbohaterskim niż z fatalistycznym kryminałem, jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Pytanie, czy robi się przez to mniej interesująca, to w zasadzie pytanie o samą konwencję – jeśli nie możecie zasnąć przez to, że brakuje jej tylko peleryny i wielkiego "LS" na dekolcie, zamiast wizyty w kinie polecam wycieczkę na grzyby. 



Stylistyczna wolta, której doczekały się kolejne już przygody Salander, ma oczywiście swoje źródła w literackim oryginale – "Dziewczyna w sieci pająka" Davida Lagercrantza to pierwsza książka z cyklu "Millennium", która powstała po śmierci ojca serii, Stiega Larssona. Mówiąc delikatnie, różnica jest zauważalna. Zapomnijcie o zimowym piekle tak świetnie wykreowanym na ekranie przez Davida Finchera, o zatęchłej prowincji, gdzie w każdej szafie kryje się tuzin trupów, o kryminalnej podszewce fabuły – drobiazgowych śledztwach, mozolnym układaniu puzzli, dramatycznych odkryciach oraz interludiach w postaci pościgów i bójek. Świat "Dziewczyny w sieci pająka" to rzeczywistość rodem z kiepskich podróbek prozy Toma Clancy'ego i Johna Le Carre'a, szpiegowskie kino klasy B umocowane na dobre słowo w ledwie zarysowanych, geopolitycznych realiach. Dość powiedzieć, że McGuffinem, o który toczy się gra pomiędzy Salander a siepaczami złowrogiej organizacji jest tutaj program komputerowy, umożliwiający dostęp do atomowego arsenału dowolnego państwa. Wehikuł czasu pracuje na pełnych obrotach. 



Osadzona w tak umownym świecie bohaterka siłą rzeczy działa na innych prawach. W poprzednim filmie jej hakerskie umiejętności były doskonałą bronią na zło odchodzącego do lamusa, analogowego świata oraz "mężczyzn, którzy nienawidzili kobiet" – znakiem czasu, ale również symbolem zmiany warty w popkulturowym patriarchacie. Tym razem, obserwowana przez nowoczesne drony i termowizyjne kamery, otoczona przez podobnych sobie kowbojów cyfrowej ery, Salander zamienia się po prostu w kolejny pionek na szachownicy. Chociaż źródłem jej słabości i zarazem największej siły jest trauma z dzieciństwa – jak dowiadujemy się w koszmarnie przestylizowanym prologu, Lisbeth była wraz z siostrą molestowana przez ojca – opowieść o tym, że przeszłość rzuca długie cienie funkcjonuje tu raczej na marginesie sensacyjnej intrygi. A kiedy scenarzyści próbują wreszcie przenieść środek ciężkości na tę narrację, jest już trochę za późno – robią to w ostatnim akcie. 



Claire Foy czuje się w gorsecie konwencji bardzo wygodnie, wnosi do roli Salander sporo luzu, jest też najbardziej atletyczną z dotychczasowych aktorek wcielających się w te postać, co nieźle klei się z formułą kina akcji. Chociaż nie ubiera się tak ekstrawagancko jak Noomi Rapace i pozbawiona jest androgynicznej dzikości Rooney Mary, pozostaje na tyle charyzmatyczna, by obronić swoją wersję bezkompromisowej mścicielki. Reżyser Fede Alvarez jest z kolei wystarczająco zręcznym filmowcem, by zamienić wszystkie bitki i gonitwy w perełki dramaturgii – pod względem estetyki całość kojarzy się z Jasonem Bournem w wersji na smarfony i laptopy, co jest dla mnie wystarczająco szlachetną inspiracją. Ktoś powie, że z całym tym bagażem dramatów oraz ciężarem kolczyków, Lisbeth Salander zasługuje na więcej. I będzie mieć rację. Myślę jednak, że miarą jej sukcesu jako postaci filmowej pozostaje to, jak plastycznym tworzywem jest dla kina. A w tym filmie robi parę rzeczy, o które jej nie podejrzewaliście.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones